Lekkoatletyka w Polsce potrzebuje w wielu obszarach ewolucji, a w niektórych - rewolucji
W sobotnich wyborach prezesa PZLA delegaci zadecydują, czy to Chmara - dotychczasowy wiceprezes związku - zastąpi Henryka Olszewskiego. Musi uzyskać poparcie ponad 50 procent głosujących, nie ma kontrkandydata.
"W wielu obszarach polska lekkoatletyka potrzebuje ewolucji. Dlatego, że jesteśmy związkiem, który w wielu obszarach funkcjonuje całkiem nieźle. To są m.in. kwestie organizacyjne, bo w Polsce np. organizowanie imprez bardzo mocno się w ostatnich latach rozwinęło. Przecież mamy mityng Diamentowej Ligi, organizujemy zawody rangi europejskiej i światowej, itd." - powiedział PAP Chmara.
Dodał jednak, że są obszary wymagające rewolucji, nad którymi trzeba będzie bardzo mocno popracować.
"To cały obszar szkolenia, począwszy od naborów. Z tym jest coraz trudniej. Młodzież przestaje mieć ochotę na uprawianie sportu. Do tego dzieci trafiające do sportu - w porównaniu z tymi, które trafiały wcześniej - są mniej sprawne, do tego są olbrzymie problemy z otyłością. O zdolną i przygotowaną młodzież jest bardzo trudno" - podkreślił Chmara.
Wskazał, że szkolenie kadr narodowych i środki na to są na naprawdę przyzwoitym poziomie. Jego zdaniem ogromny znak zapytania jest przy tym, kogo będzie się w kolejnych latach szkolić.
Chmara ocenił jednoznacznie, że rok 2024 nie był dobrym rokiem dla polskiej "królowej sportu", bo z igrzysk olimpijskich udało się przywieźć tylko jeden medal - brąz Natalii Kaczmarek w biegu na 400 m.
"To naprawdę jest ten moment, w którym w tym obszarze należy bić na alarm" - zauważył.
Ustępujący prezes Henryk Olszewski w niedawnym wywiadzie dla Przeglądu Sportowego mówił m.in., że są w polskiej lekkoatletyce tacy, którzy patrzą głównie na pieniądze. Pytany o przyczyny "klęski" na igrzyskach Olszewski, odpowiedział: "W mojej, trochę ironicznej ocenie to efekt zbytniego dobrobytu zawodników kadry PZLA, którzy mieli wprost wymarzone warunki przygotowań w możliwie najlepszych ośrodkach krajowych i zagranicznych, a do tego osobistych trenerów i liczną grupę fizjoterapeutów, dietetyków, lekarzy, psychologów, w sumie 60 osób towarzyszących...". "Jeździli, gdzie chcieli i robili, co chcieli. Efekty można było zobaczyć w Paryżu. Dlatego będąc jeszcze na igrzyskach, zapowiedziałem, że trzeba będzie skończyć z tym sobiepaństwem" - dodał prezes PZLA.
Chmara delikatnie, ale stanowczo odciął się od tych słów w rozmowie z PAP.
"Ja tak tego nie oceniam. Faktem jest, że nasi zawodnicy mieli dobre warunki przygotowań do igrzysk, ale nie chciałbym mówić, że były to warunki cieplarniane, bo dążymy do tego, aby nasi sportowcy mieli komfort przygotowań i aby te przygotowania były jak najlepsze" - uciął Chmara.
"W sporcie nie zawsze jak się wszystko zrobi, to jest od razu konkretny i dobry rezultat. Na igrzyskach zabrakło też nieco szczęścia, np. Anicie (Włodarczyk - PAP) kilku centymetrów. Do tego z formą nie trafił Wojtek Nowicki, Maria Andrejczyk rozchorowała się przed finałem. Naprawdę nawet przy szeregu problemów stać nas było na 3-4 medale" - powiedział kandydat na prezesa.
W ocenie Chmary znacznie poważniejszym problemem niż poziom najlepszych polskich zawodników w kilku konkurencjach jest olbrzymia zapaść w szeregu innych.
"Sukcesy w ostatniej dekadzie, a było ich naprawdę dużo, przysłaniały pewną słabość polskiej lekkiej atletyki, a nawet polskiego sportu w ogóle. Widać potężne deficyty w wielu konkurencjach, w których nie mamy nawet 10 rezultatów na przyzwoitym poziomie. Mamy coraz mniej osób, które sport uprawiają. Czasami nawet nie ma za bardzo kogo objąć dobrym szkoleniem. Mamy potężny kryzys w całym bloku skoków. A przecież jako nacja zdobywaliśmy medale zarówno w skoku wzwyż czy o tyczce, a nawet trójskoku" - przypomniał.
Zdaniem byłego wieloboisty związki nie mogą uciekać od odpowiedzialności za szkolenie, ale jest wiele problemów, które muszą być rozwiązane poza PZLA.
"Wszystkie ręce na pokład. Muszą być odpowiednie decyzje rządowe. Przecież żaden związek nie rozwiąże np. problemu otyłości w najmłodszym pokoleniu. Tu trzeba potężnych kampanii społecznych, które odwrócą ten trend. Należy się zastanowić, jak ponownie przywrócić siłę klubom sportowym, które dziś są utrzymywane głównie ze środków samorządów. W tym roku po raz pierwszy minister przyznał bezpośrednio zauważalne środki dla klubów, a od nich należałoby rozpocząć" - powiedział.
Wśród jego pomysłów jest decentralizacja szkolenia w obszarze sportu młodzieżowego i powołanie kilkunastu ośrodków wojewódzkich, co miałoby zagwarantować stałą możliwość szkolenia.
"Jestem gotowy napisać taki projekt do ministerstwa i chciałbym, żeby takie były przyjmowane. To pozwoliłoby zatrudnić trenerów na kilka lat w poszczególnych blokach i im także zapewnić stabilność, bo dziś wielu z nich pracę przy sporcie musi łączyć z inną pracą zawodową" - przypomniał Chmara.
Były dziesięcioboista uważa, że problem polskiego sportu jest głównie na samym dole piramidy.
"Sport na górze da sobie radę, ale trzeba globalnej zmiany sportu na dole. Topowi zawodnicy - przynajmniej w lekkiej atletyce - uprawiając sport wiedzą już po co trenują i za co trenują" - dodał.
Przyznał, że nawet w szkołach sportowych za biegaczy, miotaczy, skoczków, itd. odpowiada jeden, a maksymalnie dwóch trenerów.
"Tutaj nie ma mowy o specjalizacji, a na etapie szkoły średniej ta specjalizacja jest już wymagana. Od wielu lat to widzimy, ale nikt się nie chce nad tym pochylić. A to są tematy leżące w kompetencjach ministerstw - sportu czy edukacji" - powiedział.
Chmara przyznał, że liczy na poparcie delegatów, ale nie jest go absolutnie pewien, dlatego trudno mówić o kształcie przyszłego zarządu. Przyznał jednak, że ma na niego plan i chciałby, aby do zarządu weszły kobiety.
"Wiem, że będą do zarządu kandydowały Monika Pyrek i Małgorzata Hołub-Kowalik. Obie panie to ikony polskiej lekkiej atletyki. Obie widziałbym w swoim zarządzie. Od wielu lat pracuję z Tomkiem Majewskim i nie ma między nami żadnego sporu, on był sztucznie kreowany. Pracujemy razem od dawna, w niektórych sprawach się nie zgadzamy, ale ja sobie PZLA i zarządu bez niego nie wyobrażam. Jakiś czas temu obaj rozważaliśmy kandydowanie, ale Tomek się wycofał. Ja jednak bardzo chciałbym z nim w zarządzie pracować" - zadeklarował Chmara.
Dodał do tego grona także b. wiceprezesa związku Krzysztofa Wolsztyńskiego, szefa Kujawsko-Pomorskiego Związku Lekkiej Atletyki, organizatora m.in. Copernicus Cup i halowych mistrzostw Europy w Toruniu, a także Memoriału Ireny Szewińskiej.
"Liczę, że Krzysiek wejdzie do zarządu. Jest także Marek Plawgo, który zgłosił wolę i chęć kandydowania. To nowa, młoda fala" - powiedział Chmara.
Zapytany o to, gdzie chciałby, aby polska lekkoatletyka była w 2028 roku podczas igrzysk olimpijskich w Los Angeles, odparł: "Wynik z Tokio będzie nam bardzo trudno powtórzyć. To dyscyplina wymierna, wszystko łatwo sprawdzać i porównywać. Jeżeli uda się w Los Angeles zdobyć więcej medali niż w Paryżu, to będzie dobrze. Musimy chronić kapitał, bo mamy jeszcze paru zawodników na topie: Bukowiecką (d. Kaczmarek), Nowickiego, Fajdka, Sułek, Skrzyszowską, Swobodę, może Kubę Szymańskiego. Oni mają mniejsze lub większe szanse, aby na kolejnych igrzyskach zaistnieć. Dojdą następni. Oczywiście chciałbym, żeby medali było więcej, bo związki są przez ten pryzmat oceniane, co nie jest najszczęśliwszą formą, ale tak jest".
Podkreślił, że dla niego bardzo istotne będzie także odbudowanie lekkiej atletyki na dole, zwiększenie liczby zawodników, podwyższenie średniego poziomu dyscypliny we wszystkich konkurencjach.
"To są moim zdaniem najważniejsze zadania - nawet nie na cztery, ale na osiem lat. O dobrą organizację imprez mistrzowskich w Toruniu (HMŚ) i mistrzostw Europy w Chorzowie jestem spokojny, bo umiemy to robić" - podsumował.(PAP)
Autor: Tomasz Więcławski
twi/ pp/